poniedziałek, 30 września 2013

CZYTELNIA - ODSŁONA DRUGA

Mój komputer prawie umarł. W zasadzie od dwóch dni nie jest na chodzie. Dysk twardy odmówił posługi. Czekam na zakup nowego i odzyskanie danych ze starego. Niestety najnowsze zdjęcia są na nim i póki co nie mogę ich zgrać i zrobić postów. Stąd pomyślałam, że pora na kolejną odsłonę Czytelni. Mam nadzieję, że Was to zainteresuje :) Myślę też o postach z filmami, bo oglądam ich całą masę z mężem, bo po prostu uwielbiam filmy :D Co Wy na to?

1. Jodi Picoult "Przemiana"

Źródło: empik.com
Książki tej autorki odkryłam przypadkiem. Już sama nie pamiętam kiedy. Pierwsza była "Bez jej zgody" i czytałam ją będąc w Irlandii. Lubię tę autorkę. Odpowiada mi jej styl i tematyka. W swoich powieściach porusza tematy trudne i skłaniające do dyskusji. "Przemiana" to opowieść o śmierci, religii, przebaczeniu i prawdzie. Przekonujemy się, że nic nie jest oczywiste i takie jakim nam się wydaje. Lubię to, że te książki skłaniają mnie to zastanowienia się, co ja bym zrobiła w takiej sytuacji. I często ciężko mi znaleźć odpowiedź na to pytanie, choć tak łatwo przychodzi ocenianie innych. Głównym bohaterem jest Shay - morderca dziewczynki i jej ojczyma. Skazany na śmierć. Historię poznajemy z kilku stron - mordercy, matki i żony ofiar, ławnika. I to także lubię u Picoult. Pokazuje nam różne strony tej samej opowieści.
Obecnie czytam "Krucha jak lód". Mały zgrzyt. Jedna scena jest prawie identyczna jak w "Przemianie". Podejrzewam, że autorka wzorowała się na prawdziwym wydarzeniu i stąd ta "wpadka".

Moja ocena: 4.5/5



2. Kate  Morton "Milczący zamek"

Źródło: empik.com


Tę powieść pożyczyła mi koleżanka. Długo nie mogłam jej dokończyć. Choć bardzo mi się spodobała, jakoś tak nie mogłam przebrnąć dalej, bo ciągle było coś ważniejszego. Ale bardzo się cieszę, że w końcu ją przeczytałam, bo to bardzo fajna książka. Jest to opowieść o trzech siostrach, sile ich wzajemnej miłości, o zamku i jego tajemnicach, o rodzinnych więzach i o sile przypadku, który może zmienić życie wielu osób. Historia bardzo wciągająca i ciekawa. Jest to raczej babska literatura. Wspaniale komponuje się z ciepłą herbatą i deszczem za oknem. Choć ja czytałam ją w letnie dni na ławce w parku :)

Moja ocena: 4.5/5





 

 

3. Markus Zusak "Złodziejka książek"

Źródło: empik.com
Po pierwsze musicie wiedzieć, że uwielbiam literaturę wojenną związaną z obozami, Holocaustem i ogólnie losami poszczególnych ludzi z tego okresu. Być może to dla kogoś dziwne, ale po prostu mnie to ciekawi. Nawet jeśli są to książki wysoce ciężkostrawne i przygnębiające. "Złodziejka książek" taka nie jest. Opowiada historię dziewczynki żyjącej w hitlerowskich Niemczech. Pokazuje świat wojny widziany oczami dziecka i to dziecka niemieckiego. Zastanawiam się jak Wam opowiedzieć o tej książce jednocześnie nie opowiadając jej Wam. Może zamiast o treści opowiem o tym co ja czułam. Przede wszystkim strasznie podobała mi się forma przedstawienia powieści - tu bez szczegółów, bo to trzeba samemu zobaczyć. Bywa momentami na prawdę zabawna, a momentami wzruszająca. Myślę, że jeszcze do niej wrócę. To nie jest książka o wojnie, a o miłości. Ale takiej do drugiego człowieka, nie o romansie. I o człowieczeństwie. Polecam!

Moja ocena: 5/5


Niedawno wróciłam do pracy, więc czasu na czytanie mam już bardzo mało. Teraz w wolnych chwilach będę niestety czytać publikacje naukowe. A tych raczej Wam tutaj recenzować nie będę ;) Jednak myślę, że utrzymam ten kącik czytelniczy, bo zawsze znajdę coś o czym mogłabym Wam napisać.

A czy Wam coś dobrego wpadło ostatnio w ręce?

poniedziałek, 23 września 2013

Caudalie: Pulpe Vitaminee - Krem na okolice oczu i ust

Poszukiwania idealnego kremu pod oczy nie są łatwą sprawą. Jak dotąd jeszcze go nie znalazłam, ale dalej szukam. Jakiś czas temu przywędrował do mnie kremik Caudalie Pulpe Vitaminee. Wszystko wyglądało bardzo zachęcająco, więc czym prędzej rozpoczęłam testy. Czy było idealnie? Zapraszam do przeczytania recenzji.


POJEMNOŚĆ: 15 ml
WYPRODUKOWANO: we Francji
DOSTĘPNOŚĆ: apteki z kosmetykami Caudalie
CENA: ok. 100 zł


Opakowanie jest bardzo udane. Jest to plastikowa, miękka tubka z cieniutkim dziubkiem. Dzięki temu można wydobyć niewielką ilość kremu. Z tym zawsze mam problem w typowych tubkach, bo zawsze mam trzy razy za dużo kremu w stosunku do powierzchni pod okiem. Także opakowanie na plus.


Konsystencja jest dosyć zwarta, ale bez przesady. Nie jest to lejący się kremik, ale też nie jest twardym woskiem. Taki solidny, ale łatwo rozsmarowujący się krem. Bardzo przyjemnie. Zapachu w zasadzie nie wyczuwam. Z drugiej strony kto wącha kremy pod oczy? :P Tak, wiem. Ten jest także do okolic ust. Ale w ten sposób go nie używałam, bo nie lubię. Wolę balsamy do ust. A wokół zwykłe kremy do twarzy.

I chyba przyszedł czas na najważniejsze czyli działanie. I tu niestety kiepsko. Spodziewałam się efektu WOW, a jest po prostu OK. Skóra jest nawilżona i nie jest podrażniona. Ale to trochę za mało jak dla mnie na taki krem. Czytałam, że jest też wersja z zieloną nakrętką (stara wersja?) i ona działa super. Ta z białą nie. Pokładałam wielkie nadzieje w tym kremiku i się zawiodłam. Taki efekt mogę otrzymać używając kremu za 20 zł, choćby z Flos-leku. Jak już mam na coś wydać kasę to chcę czuć efekt. Nie tylko w postaci dziury w domowym budżecie. 

Przede mną jeszcze wersja Caudalie Premiere Cru. Zobaczymy. Choć moje nastawienie już jest dosyć sceptyczne. Zobaczymy.

A Wy znacie ten produkt? Może polecicie mi jakiś krem pod oczy warty uwagi? Moim problemem są cienie pod oczami, delikatne zmarszczki i sucha skóra.


sobota, 21 września 2013

Szkolenie Pierre Rene - krótka relacja

W zeszłym tygodniu wygrałam zaproszenie na szkolenie marki Pierre Rene odbywające się Gdańsku. Bardzo się z tego ucieszyłam, bo nie miałam jeszcze okazji być na tego typu imprezie. Jak zapewne część z Was wie, jestem mamą już (!!!) ośmiomiesięcznego synka. To stwarza czasem problemy logistyczne. Ogólnie plan był taki, że młodzież zostaje z babcią, a mama jedzie się szkolić. Niestety plan nie wypalił i zostaliśmy sami. Na domiar złego poinformowałam już Panie z PR, że dojadę później. Na szczęście mieszkam blisko hotelu, w którym odbywało się szkolenie, więc postanowiłam pojechać i przeprosić za nieobecność. Zapakowaliśmy się z młodym i pojechaliśmy. Na miejscu Pani Marzena (znana nam z poniedziałkowych dyżurów z wizażystą :)) kazała nam zostać. Grupa była bardzo mała (ok.10 osób). A mój kochany synek na tyle grzeczny, że nie przeszkadzaliśmy. 

Szkolenie składało się z dwóch części - najpierw omawiane były nowe produkty wprowadzane obecnie na rynek, a na koniec odbyła się część warsztatowa. Szkolenie było skierowane do pracowników sklepów, w których kosmetyki Pierre Rene są sprzedawane. I powiem szczerze, że bardzo mi się to spodobało. Zwłaszcza sposób, w jaki kładziony był nacisk na zadowolenie klienta. 


Na szkoleniu otrzymałyśmy materiały informacyjne. Poza tym przygotowane były dla nas lusterka, aby każda z nas mogła wszystko przetestować na sobie. Niestety nie mam zdjęć z samego szkolenia, ponieważ nie miałam ze sobą aparatu, gdyż założyłam, że na nim nie zostanę. 

W trakcie szkolenia poruszane były takie problemy jak kształt i umiejscowienie oka oraz dobór odpowiedniego makijażu. Każda z nas musiała określić jakie ma oczy. Moje są ustawione prosto, okrągłe i nieco dalej rozstawione. Przyznam, że nigdy się nad tym nie zastanawiałam.

Źródło: materiały szkoleniowe Pierre Rene

Źródło: materiały szkoleniowe Pierre Rene

Kolejnym tematem było modelowanie brwi. Tu także każda z nas musiała sprawdzić stan własnych. A w ofercie Pierre Rene pojawi się nowa kredka do brwi. Moje brwi są dość ciemne, więc podkreślenie ich kredką lub cieniem nie wprowadza drastycznych zmian. Ale na szkoleniu miałyśmy okazję zobaczyć na jednej z uczestniczek jak dużą różnicę potrafi sprawić zwykłe podkreślenie brwi.

Źródło: materiały szkoleniowe Pierre Rene

Podczas części warsztatowej zajęłyśmy się malowaniem drugiej osoby. Bardzo żałuję, że nie mogę Wam zaprezentować makijażu mojego autorstwa. W każdym razie modelka była zadowolona :) Bardzo żałuję, że warsztaty były tak krótkie. Na szczęście synek miał wyczucie czasu i zrobił sobie w trakcie warsztatów drzemkę, dzięki czemu mogłam w nich w pełni uczestniczyć.

Na zakończenie każda z nas otrzymała miły upominek w postaci nowości Pierre Rene - kredki Eye-matic, cienia mono Chic i błyszczyka Chic Gloss. 



Najbardziej przypadła mi do gustu kredka. Jest miękka, trwała i ma bardzo ładny kolor. Cień jest bardzo trwały, matowy i dobrze napigmentowany, ale jeszcze go nie testowałam. Błyszczyk też jeszcze nie został obadany.

Szkolenie bardzo mi się podobało, bo miałam okazję porozmawiać o kosmetykach, pooglądać i "pomacać" nowości. Atmosfera była bardzo przyjemna i swobodna. Z przyjemnością wybrałabym się na kolejne edycje tych szkoleń. 

wtorek, 17 września 2013

Czytelnia - czyli lektury ostatnich tygodni

Pogoda nie dopisuje. Za oknem deszcz i zimno, a taka pogoda nadaje się idealnie, aby się zaszyć w fotelu z ciepłą herbatą i książką. Stąd też naszło mnie na mały kącik czytelniczy "Czytelnia". Chciałabym Wam przedstawić krótkie, bardzo subiektywne recenzje ostatnio przeczytanych książek. Może spodobają Wam się tego typu posty :)

1. Philippa Gregory "Władczyni rzek"

To jak dotąd moja druga przeczytana książka tej autorki (obok nader oczywistych "Kochanic króla"). Zawsze wydawało mi się, że tego typu książki nie są dla mnie. Nie lubiłam historii i książek o niej traktujących. Być może człowiek się z wiekiem zmienia, a być może sprawił to nieodparty urok literatury Pani Gregory, jednakże muszę przyznać, że czytam te powieści z zapartym tchem. Nie jest to co prawda literatura historyczna, choć sama autorka historykiem jest i na badaniach historycznych swoje powieści opiera. Niemniej jednak spora dawka historii zostaje nam tu przemycona. To tak słowem przydługiego wstępu na temat całej serii, a teraz może kilka słów o samej książce. Opowieść dotyczy Jakobiny Luksemburskiej i jej życia. Rzeczywistość XV-wiecznej Anglii oglądamy oczami głównej bohaterki. Razem z nią przeżywamy wzloty i upadki, miłość, rozstania i wojnę. Poznajemy dwór królewski od podszewki, ale także możemy się przyjrzeć życiu zwykłych mieszkańców tego kraju. Książka napisana bardzo przystępnie. Czyta się lekko i przyjemnie. 
Polecam :) 

Moja ocena: 4/5


2. Harlan Coben "Schronienie"

Źródło: matras.pl
Książek Cobena mam całą półkę. W zasadzie czytałam wszystkie. Lubię. Bo czyta się szybko, łatwo i przyjemnie. Tylko bardzo często jak patrzę na tytuł to nie pamiętam o czym była fabuła. I tak mam w tym wypadku. Dopiero po chwili zastanowienia i przeczytaniu opisu sobie przypomniałam. W jakimś stopniu świadczy to o tym, jaki ta literatura wywiera na mnie wpływ. Ale chyba nie tego oczekuję sięgając po tego typu książki ;) Ma być przyjemnie i wciągająco. I mam zapomnieć o czekającym na mnie prasowaniu :P Działa? Działa. I tak ma być. A "Schronienie" rozpoczyna kolejną serię, tym razem o bratanku Myrona Bolitara, Mickey'u. Główny bohater ma w życiu, oględnie mówiąc, przechlapane. Ojciec nie żyje. Matka na odwyku. A on w nowej szkole. I tu pojawia się światełko w tunelu. Poznaje śliczną Ashley, w której się zakochuje. Na dodatek z wzajemnością. Ale, że jest to powieść, bądź co bądź z gatunku sensacyjnych, dziewczyna znika. Chłopak za wszelką cenę stara się ją odnaleźć. Do tego okoliczna wariatka twierdzi, że jego ojciec żyje. I na tym zamilknę, bo może ktoś zechce tę książkę przeczytać :) Trochę mi się ona kojarzy z literaturą dla młodzieży, albo z amerykańskimi serialami o tym samym przeznaczeniu. Ale mimo wszystko przeczytam kolejny tom. Choć przyznam, że jak dla mnie Coben ma już tak utarty schemat tych książek, że czasem mnie to męczy. I uwaga edytorska - czy na prawdę zamiast robić gigantyczne litery i przepastny odstęp nie można tego wydać normalnie? Jasne, będzie to cienka książka, ale po co na siłę ją pogrubiać? 

Moja ocena: 3/5


3. Michael Crichton "Andromeda znaczy śmierć"

Źródło: sprzedajemy.pl
Choć oglądałam niezliczoną ilość seriali i filmów Crichtona, jak choćby "Ostry dyżur" (tak, widziałam wszystkie serie :D), to nigdy nie zetknęłam się z jego książkami. Do lektury tej namówił mnie mąż. I bardzo mu za to dziękuję, bo była to bardzo przyjemna lektura. Jest to książka z gatunku Technothriller, który w zasadzie zapoczątkował Crichton. W pewnej miejscowości spada satelita wojskowy. Wkrótce okazuje się, że wszyscy mieszkańcy zginęli tajemniczą śmiercią. Dwóch mężczyzn ma za zadanie sprawdzić co się stało, ale sami także giną. Dopiero specjalna grupa badawcza odkrywa, że nie wszyscy zginęli. Przy życiu pozostał stary alkoholik i niemowlę. Tajemniczy wirus stanowi teraz zagrożenie dla ludzi. Nie będę zdradzać dalszej fabuły, bo to trzeba przeczytać samemu :) To co mi się w tej książce podobało, poza samym pomysłem, to narracja. Crichton w bardzo szczegółowy sposób opisuje naukowe elementy powieści. Bardzo mi się to podoba. I nie jest to bełkot pseudonaukowy. Polecam. 

Moja ocena: 4/5 


Myślę, że na dzisiaj to wszystko. Następnym razem (o ile spodobają się Wam tego typu posty) przedstawię Wam kolejne przeczytane ostatnio książki.

A może Wy możecie mi coś polecić? :)

niedziela, 15 września 2013

WYNIKI konkursu Toldinki i Pierre Rene!

W piątek zakończył się konkurs, w którym możecie wygrać kosmetyki marki Pierre Rene. Na pewno z niecierpliwością czekacie na wyniki. Zgłoszeń było bardzo dużo. Widzę, że nagrody się Wam spodobały. Bardzo mnie to cieszy. Ale do rzeczy :)


Nagrodę nr 1 wygrywa....


.... Kosmetyczna pasja :)
Zaś zestaw nr 2 wędruje do....


... Jagi Janko :)

Dziewczyny - czekam na Wasze adresy. Gratuluję! I życzę Wam miłego testowania :) A pozostałe osoby zapraszam do śledzenia bloga i fun page'a. 

czwartek, 12 września 2013

Konkursowa przypominajka :)

Wszystkim zapominalskim i spóźnialskim przypominam o konkursie organizowanym razem z Pierre Rene. Zgłaszać można się już tylko do jutra! A dzisiaj miałam przyjemność być na szkoleniu Pierre Rene. Było bardzo sympatycznie i postaram się Wam przedstawić wkrótce krótką relację z tego spotkania. 


>>>KLIK<<<

Powodzenia!!! :)

wtorek, 10 września 2013

Essence Vintage District eyeliner

Latem moim ulubionym makijażem był jasny cień nałożony na całą powiekę i kolorowa kreska. Taki makijaż sprawdza się też w każdej innej porze roku, zwłaszcza wtedy, gdy mamy mało czasu na jego wykonanie. Dlatego chętnie przygarniam wszystkie nowe i kolorowe kredki i linery. Gdy zobaczyłam w szafie Essence żelowe linery z limitki Vintage District - musiały być moje. Zakupiłam obydwa dostępne kolory - szary i turkusowy.


Uwielbiam turkusowe kreski na oku. Dobrze się czuję w tym kolorze. Szarego nigdy nie miałam, więc uznałam, że czas to zmienić. Linery zamknięte są w słoiczki z mlecznego szkła. W zestawie dostajemy też mały pędzelek. Szału nie robi, ale najgorszy też nie jest. Kreskę się nim zrobić da. 


Obydwa kosztowały coś koło 11 zł za 3,5g. Posiadam także czarnym, klasyczny żelowy liner Essence i jego będę traktować jako odnośnik. Linery różniły się konsystencją. Szary był dużo bardziej miękki i przypominał nieco klasyczny liner. Za to turkusowy był twardy i zwarty. Nie sprawiał jednak wrażenia wysuszonego, bo z tego co widziałam to wysuszone pękają. Przyznam, że ta konsystencja mnie zdziwiła. W tej chwili obydwa mają podobną konsystencję.


Konsystencja nieco utrudnia nakładanie linera, bo trzeba pędzelek kilkukrotnie przeciągnąć po powierzchni linera, aby nabrać odpowiednią ilość. Jednakże kolor jest intensywny i nie robi prześwitów. Turkusowym dużo łatwiej narysować cienką kreskę. 



Pędzelek nie ma kształtu, który by ułatwiał namalowanie kreski. To po prostu mały, w miarę sztywny pędzelek. Z braku innego da się go wykorzystać.



Nie wiem czy konsystencja tych linerów wynika z ich specyfiki czy też jest wynikiem ich wyschnięcia. Ciężko mi to ocenić. Niemniej jednak polubiłam je i chętnie ich używam. Szary kolor okazał się mało przydatny w moich makijażach, wiec ląduje w zakładce WYMIANKA. Jeżeli chodzi o trwałość to nie mogę im nic zarzucić. 

Czy ktoraś z Was ma te linery? U Was też są takie twarde?

niedziela, 8 września 2013

Lenistwo nie popłaca czyli o nowości Nivea

Człowiek z natury jest leniwy. Przynajmniej ja tak mam. Czasem mi się zwyczajnie nie chce. Jak mam takiego klasycznego niechcieja to nawet balsamować mi się nie chce. Ale jak wpadnę w rytm to jest ok. Niestety moja skóra źle znosi braki w pielęgnacji. I tu jest problem, bo moje niechciejstwo często jej szkodzi. Lenistwo lenistwem, ale ostatnio mam zwyczajnie bardzo mało czasu dla siebie, zwłaszcza w łazience, więc i na balsamowanie go czasem zabraknie. I co tu zrobić? Nivea ostatnio wprowadziła nowość - balsam pod prysznic. Myślę sobie - coś dla mnie! Włączył mi się także tryb blogera - muszę wypróbować. I kupiłam. W promocji. I piszę co myślę. Ale będzie krótko i zwięźle, bo się nie ma co rozgadywać.


POJEMNOŚĆ: 250/400 ml
WYPRODUKOWANO: w Polsce
DOSTĘPNOŚĆ: w zasadzie większość drogerii i supermarketów
CENA:  17 zł

OPAKOWANIE:



Opakowanie trochę przypomina odżywkę do włosów. Plastikowe, stawiane na zatyczce. Dosyć miękkie, dzięki czemu łatwo wydostać produkt. Minus, bo trochę się wylewa produkt jak niedokładnie zamkniemy. 

SKŁAD:


Znawczynią składów nie jestem, ale rzuca mi się sporo chemii i mało natury. I w zasadzie długi ten skład...

DZIAŁANIE:


A teraz do rzeczy. Balsam pod prysznic ma nam ułatwić życie. Nie trzeba marznąć po ciepłym prysznicu i czekać, aż balsam się wchłonie. Raz-dwa smarujemy się pod prysznicem, spłukujemy, wycieramy się i gotowe. Fantastycznie. Pierwsza rzecz, która mnie zastanawiała to jak coś ma odżywić moją skórę w ciągu kilku sekund, skoro za chwilę to z siebie zmyję. Zapewne pozostanie jakaś warstwa, dzięki której skóra będzie się wydawała miękka, a woda nie będzie z niej uchodziła, ale to chyba nie o to chodzi. Balsam ma skórę odżywiać, a nie tylko zaklejać.




Sama konsystencja balsamu jest dosyć rzadka. Trzeba go dosyć sporo użyć aby pokryć całe ciało. Przynajmniej ja tak mam. Po spłukaniu skóra jest śliska i miękka. Niestety już nawet 2 godziny po prysznicu po tym efekcie nie ma śladu. Skóra jest taka sama jak była przed nałożeniem odżywczego balsamu pod prysznic. W zasadzie to nic więcej nie można o tym produkcie powiedzieć. Jak dla mnie to bardzo nieudana innowacja. Zwyczajnie nie działa. Kolejny raz się przekonałam, że lenistwo nie popłaca. I po prostu trzeba się nasmarować porządnie balsamem.

A może jednak komuś się sprawdził ten produkt?

poniedziałek, 2 września 2013

Denko na koniec lata

Dawno nie było posta denkowego, więc z końcem lata postanowiłam napisać co zużyłam w wakacyjnym czasie. Wydawało mi się, że będzie tego niesamowicie dużo, a wcale nie jest. Postanowiłam także nieco zmienić wizualnie układ tych postów. Zapraszam!


1. Schauma Lekkość i Pielęgnacja - szampon do włosów.
Recenzja: nie
Ocena: Całkiem przyjemny szampon. Dobrze się pienił i dobrze mył. Nie mam zastrzeżeń. Rzeczywiście włosy były po nim lekkie i puszyste. Był też całkiem wydajny.

2. Fusswohl softening lotion - krem do stóp.
Recenzja: nie
Ocena: Zużyłam w końcu, bo szkoda mi było wyrzucić, ale więcej nie kupię. Nie byłam zadowolona.

3. Biały Jeleń - mydło w płynie.
Recenzja: nie.
Ocena: Kupiłam przed porodem. Służył mi w pierwszych tygodniach jako płyn do higieny intymnej. Myłam nim też wszystkie rzeczy dla dziecka tj. łóżeczko, wanienka itp.Tego produktu chyba nie trzeba nikomu przedstawiać...

4. Adidas Vitality - żel pod prysznic.
Recenzja: tak KLIK
Ocena: Całkiem fajny żel, choć jak dla mnie mało wydajny. Do tego zapach trochę mnie rozczarował.

5. Yves Rocher Jardins du Monde - żel pod prysznic (grapefruitowy).
Recenzja: nie
Ocena: Mój pierwszy żel tej serii. Trochę się rozczarowałam zapachem. Spodziewałam się nieco innego. Ale poza tym nie mam mu nic do zarzucenia. Przyzwoity żel. Tylko to zamknięcie koszmarne. Można sobie paznokcie połamać :/

6. Venus - żel do golenia z Aloe Vera.
Recenzja: nie
Ocena: zazwyczaj kupuję piankę konwaliową albo podbieram mężowi co tam ma. Żel kupiłam po przeczytaniu pozytywnych opinii na blogach. Rzeczywiście bardzo fajny żel. I niesamowicie wydajny.

7. Nivea energy - dezodorant w kulce.
Recenzja: nie
Ocena: Kolejny raz, skuszona pozytywnymi opiniami, zakupiłam. Jak dla mnie taki sobie. Nie mój zapach. Wydajny. Co do ochrony - ciężko powiedzieć, bo nie mam z tym problemu.

8. BeBeauty Spa - peeling do ciała Borówka.
Recenzja: nie
Ocena: Bardzo go polubiłam. Choć był ekstremalnie niewydajny to i tak go kupię ponownie jak będzie dostępny. Przyjemnie mi się go stosowało :)

9. Nivea Visage Pure&Natural- krem na noc.
Recenzja: nie
Ocena: Spore rozczarowanie. Miałam wrażenie, że rano go z siebie zmywam. Krzywdy nie zrobił, ale szału nie było. W zasadzie to niewiele zdziałał. Na razie mam dość firmy Nivea.

10. Bielenda Czarna Oliwka - masło do ciała.
Recenzja: nie
Ocena: Masełko dostałam od mojej mamy, bo jej nie odpowiadało. Konsystencja rzeczywiście jest maślana. Dużo bardziej odpowiadało mi pod względem zapachu, konsystencji i działania masełko z serii Bawełna. To jest jak dla mnie nieco zbyt tępe. 

11. Joanna Naturia miód i cytryna - szampon.
Recenzja: tak KLIK
Ocena: Porządny szampon Joanny. Wolę ten z zieloną herbatą ze względu na zapach.

12. Tołpa dermo face hydrativ - krem nawilżający na dzień SPF 15.
Recenzja: nie
Ocena: Krem dostałam razem z Glossyboxem. Był to mój pierwszy krem z Tołpy i jestem na tak. Kremik przyjemnie się stosowało. Ładnie się wchłaniał i pozostawiał skórę miękką i nawilżoną. Duży plus za SPF. Trochę mnie jednak nie przekonuje tego typu opakowanie. Lepsze niż tradycyjna tubka, ale nie do końca mi pasowało.

13. BeBeauty - płyn micelarny.
Recenzja: nie
Ocena: Sławny już w blogosferze micel. Postanowiłam przekonać się na własnej skórze o jego cudownym działaniu. Nie było źle. Ale nirwany też nie doznałam. Całkiem niezły produkt za małe pieniądze. Na pewno polubiłam bardziej niż Bourjois. Ale do Biodermy mu daleko :)

Poza tym były też jakieś próbki itp. Czas na nowe :) Czas się zmobilizować i wykończyć pootwierane produkty, aby zrobić miejsce nowym. 

Czy u Was też dziś tak ponuro i deszczowo?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...